-Filip, przestań! –śmiałaś się, kiedy pierwszy raz splotłem nasze palce
razem.
Twoja twarz nabrała
purpurowego odcienia. To taka Twoja wada – nieśmiałość, tak Ty twierdzisz, ale
ja uwielbiam Twój spuszczony wzrok i delikatny uśmiech, któremu towarzyszą
zaróżowione policzki.
Rozplotłaś nasze dłonie, ale
Twój uśmiech zrekompensował mi brak Twojego dotyku. Czy facet może się
zakochać? Może! Zdecydowanie. Wtedy dostrzegłem jak bardzo dużo nas ze sobą
łączy. Jesteśmy przeciwieństwami, które strasznie się przyciągają. Ja jestem
ogniem, a Ty wodą. Nie możemy bez siebie istnieć, bez siebie stajemy się
nicością.
Luty, 2013 rok
Zimowy mróz wprawił
Cię w jeszcze większe zdenerwowanie. Idziemy w stronę galerii handlowej. Łapię
Twoją dłoń, bo doskonale wiem, że Ci zimno. Odtrącasz ją patrząc na mnie z
wyrzutem. Dlaczego jesteś wobec mnie taka chłodna?
Siadam na ławce i
obserwuję Ciebie przeglądającą po kolei każdy wieszak z sukienką. Wstaję i już
z oddali widzę tę, która idealnie do Ciebie pasuje.
-Może tą? –pytam.
Spoglądasz to na
mnie, to na sukienkę. Po chwili namysłu chwytasz wieszak w dłoń i odkładasz ją
na swoje poprzednie miejsce.
-Nie podoba mi się.
Kłamiesz. Doskonale
wiem, kiedy mijasz się z prawdą. Splatam dłonie na klatce piersiowej i pytająco
unoszę brew. Ty jednak nawet na mnie nie spoglądasz.
-Tyśka, co jest? –pytam.
-Nic. –mruczysz tylko pod nosem i marszczysz brwi.
Po chwili widzę jak
chcesz coś dodać, jednak mocno zaciskasz policzki i dalej lustrujesz wzrokiem
coraz to nowe wdzianka. Łapię Cię za ramiona i zmuszam do spojrzenia w moje
oczy. Doskonale znam Twój wzrok. Kryje się w nim dużo więcej niż w słowach.
Świdrujesz mnie na wylot tymi Twoimi zielonymi ślepiami, a ja dostrzegam w
Tobie niesamowite pretensje. Nie rozumiem jaki jest tego powód. Stoimy dłuższą
chwilkę w milczeniu. Ty jednak nic sobie nie robiąc z powagi sytuacji
podchodzisz do stoiska z biżuterią. Tam wcale się nie mieszam, nie rozumiem
tych wszystkich damskich błyskotek.
Do domu wracamy w
idealnej ciszy. Nie jest to jednak ta krępująca, ale to taka cisza pełna
niepokoju. Myślę, że oboje boimy się tego, co będzie dalej, bo mimo wszystko
kochamy się najbardziej na świecie.
Kolejna kłótnia
rozpoczyna się tusz po przekroczeniu progu. O co poszło? Pewnie nie tylko ja
nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Widzę jak w Twoich oczach
zbierają się łzy. Łapiesz za stojący pod ręką wazon i ciskasz nim w drzwi za
mną. Przeczesujesz ręką włosy. Sam znajduję kolejny pretekst do krzyku. Twoja
obojętność coraz bardziej mnie dobija, dlatego niewiele myśląc łapię w ręce
ustawioną w szafce wieże talerzy i z impetem uderzam nimi o podłogę po czym jeszcze
kopie krzesło, a ono odlatuje ode mnie na odległość kilku metrów zatrzymując
się na ścianie.
Masz dość naszych
wrzasków. Jednocześnie jesteś za mocno poirytowana, aby odpuścić. Rzucasz się
na mnie i okładasz zaciśniętymi w pięści dłońmi po mojej klatce piersiowej. I
mimo to, że nie zadajesz mi tym żadnego bólu, to łapię Twoje nadgarstki
powodując, że zaciskasz wargi w linijkę, a po chwili wydobywasz z siebie jęk.
Poluźniam uścisk,
ale Ty znowu wracasz do uderzeń mnie, przez co strasznie mnie wkurzasz. Zdenerwowany
łapię za kurtkę i wybiegam z mieszkania zostawiając po sobie echo trzaśnięcia
drzwiami.
Uciekam? Można to
tak nazwać. Ja jednak wolę utrzymywać, że potrzebuję chwili dla siebie.
Wsłuchując się w radio obdarowujące moje uszy klubowymi kawałkami popijam
kolejny z rzędu kieliszek. Wkurza mnie to wszystko co się dzieje. Kocham Cię
Martyno, ale jednocześnie nie mogę inaczej niż Ciebie nienawidzić.
Ledwo przytomnym
wzrokiem błądzę po roztańczonych parach. W drzwiach dostrzegam Ciebie. Stoisz z
zatroskaną miną. Nie jest mi wesoło, że widzisz mnie w takim stanie, ale to
przez Ciebie, przez nas, wieczne darcie mordy.
-Filip… -wzdychasz. –Choć.
Łapiesz mnie pod
rękę. Uśmiecham się, kiedy mam problem z pokonaniem kolejnego schodka w naszym
bloku. Tobie jednak nie jest do śmiechu. Zdaję sobie sprawę, że facet przy moim
wzroście może trochę ważyć i być ogromnym ciężarem dla takiej drobinki jak Ty.
Nie wiem jakim
cudem udaje Ci się dotransportować mnie do łóżka. Nerwowo ściągasz ze mnie
ubrania pozostawiając mnie w samych bokserkach, bo nie chcesz, żeby rano mnie
wszystko bolało.
Widzę Twoją
uśmiechniętą twarz nad sobą. Jesteś taka, jak byłaś kiedyś. A może to tylko
złudzenie spowodowane grasującym wciąż w moich żyłach alkoholem?
Świeci słońce, a
więc wykluczam możliwość, że to tylko moja wyobraźnia, chyba, że jesteś moim
snem… Taka jak kiedyś, najcudowniejsza.
Każdy ruch jest dla mnie ogromnym bólem, ale
wiem, że miałaś rację, że śpiąc w jeansach będę odczuwał jeszcze większy
dyskomfort, dlatego jestem Ci obrzydliwie wdzięczny za to, że pozbawiłaś mnie w
nocy ciuchów.
Tydzień za
tygodniem mija tak samo. Kłócimy się, rzucamy wszystkim, ba! Już prawie nie
mamy nic do tłuczenia. Po wszystkim wychodzę z domu i zatracam się w trunkach
alkoholowy. Ty stajesz się na moment inna. Potem jednak wszystko wraca do
normy.
Jestem:D I tak się zastanawiam o co chodzi Martynie;) Buź;* Zapraszam jeszcze do siebie na pechową 13;) http://lotneszczescie.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńTwoje opowiadanie jest nietypowe, bardzo oryginalne, inspirujące, naprawdę. Czytam te rozdziały po kilka razy, a potem długo je analizuję i o nich myślę, co jest w ogóle ewenementem, bo raczej nie poświęcam temu tak wiele czasu. A jednak. Pisz dalej, bo wychodzi Ci to fantastycznie!:)
OdpowiedzUsuń