wtorek, 14 maja 2013

Rozdział drugi


-Filip, przestań! –śmiałaś się, kiedy pierwszy raz splotłem nasze palce razem.
   Twoja twarz nabrała purpurowego odcienia. To taka Twoja wada – nieśmiałość, tak Ty twierdzisz, ale ja uwielbiam Twój spuszczony wzrok i delikatny uśmiech, któremu towarzyszą zaróżowione policzki.
   Rozplotłaś nasze dłonie, ale Twój uśmiech zrekompensował mi brak Twojego dotyku. Czy facet może się zakochać? Może! Zdecydowanie. Wtedy dostrzegłem jak bardzo dużo nas ze sobą łączy. Jesteśmy przeciwieństwami, które strasznie się przyciągają. Ja jestem ogniem, a Ty wodą. Nie możemy bez siebie istnieć, bez siebie stajemy się nicością.


Luty, 2013 rok
   Zimowy mróz wprawił Cię w jeszcze większe zdenerwowanie. Idziemy w stronę galerii handlowej. Łapię Twoją dłoń, bo doskonale wiem, że Ci zimno. Odtrącasz ją patrząc na mnie z wyrzutem. Dlaczego jesteś wobec mnie taka chłodna?
   Siadam na ławce i obserwuję Ciebie przeglądającą po kolei każdy wieszak z sukienką. Wstaję i już z oddali widzę tę, która idealnie do Ciebie pasuje.
-Może tą? –pytam.
   Spoglądasz to na mnie, to na sukienkę. Po chwili namysłu chwytasz wieszak w dłoń i odkładasz ją na swoje poprzednie miejsce.
-Nie podoba mi się.
   Kłamiesz. Doskonale wiem, kiedy mijasz się z prawdą. Splatam dłonie na klatce piersiowej i pytająco unoszę brew. Ty jednak nawet na mnie nie spoglądasz.
-Tyśka, co jest? –pytam.
-Nic. –mruczysz tylko pod nosem i marszczysz brwi.
   Po chwili widzę jak chcesz coś dodać, jednak mocno zaciskasz policzki i dalej lustrujesz wzrokiem coraz to nowe wdzianka. Łapię Cię za ramiona i zmuszam do spojrzenia w moje oczy. Doskonale znam Twój wzrok. Kryje się w nim dużo więcej niż w słowach. Świdrujesz mnie na wylot tymi Twoimi zielonymi ślepiami, a ja dostrzegam w Tobie niesamowite pretensje. Nie rozumiem jaki jest tego powód. Stoimy dłuższą chwilkę w milczeniu. Ty jednak nic sobie nie robiąc z powagi sytuacji podchodzisz do stoiska z biżuterią. Tam wcale się nie mieszam, nie rozumiem tych wszystkich damskich błyskotek.    

   Do domu wracamy w idealnej ciszy. Nie jest to jednak ta krępująca, ale to taka cisza pełna niepokoju. Myślę, że oboje boimy się tego, co będzie dalej, bo mimo wszystko kochamy się najbardziej na świecie.
   Kolejna kłótnia rozpoczyna się tusz po przekroczeniu progu. O co poszło? Pewnie nie tylko ja nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Widzę jak w Twoich oczach zbierają się łzy. Łapiesz za stojący pod ręką wazon i ciskasz nim w drzwi za mną. Przeczesujesz ręką włosy. Sam znajduję kolejny pretekst do krzyku. Twoja obojętność coraz bardziej mnie dobija, dlatego niewiele myśląc łapię w ręce ustawioną w szafce wieże talerzy i z impetem uderzam nimi o podłogę po czym jeszcze kopie krzesło, a ono odlatuje ode mnie na odległość kilku metrów zatrzymując się na ścianie.
   Masz dość naszych wrzasków. Jednocześnie jesteś za mocno poirytowana, aby odpuścić. Rzucasz się na mnie i okładasz zaciśniętymi w pięści dłońmi po mojej klatce piersiowej. I mimo to, że nie zadajesz mi tym żadnego bólu, to łapię Twoje nadgarstki powodując, że zaciskasz wargi w linijkę, a po chwili wydobywasz z siebie jęk.
   Poluźniam uścisk, ale Ty znowu wracasz do uderzeń mnie, przez co strasznie mnie wkurzasz. Zdenerwowany łapię za kurtkę i wybiegam z mieszkania zostawiając po sobie echo trzaśnięcia drzwiami.
   Uciekam? Można to tak nazwać. Ja jednak wolę utrzymywać, że potrzebuję chwili dla siebie. Wsłuchując się w radio obdarowujące moje uszy klubowymi kawałkami popijam kolejny z rzędu kieliszek. Wkurza mnie to wszystko co się dzieje. Kocham Cię Martyno, ale jednocześnie nie mogę inaczej niż Ciebie nienawidzić.
   Ledwo przytomnym wzrokiem błądzę po roztańczonych parach. W drzwiach dostrzegam Ciebie. Stoisz z zatroskaną miną. Nie jest mi wesoło, że widzisz mnie w takim stanie, ale to przez Ciebie, przez nas, wieczne darcie mordy.
-Filip… -wzdychasz. –Choć.
   Łapiesz mnie pod rękę. Uśmiecham się, kiedy mam problem z pokonaniem kolejnego schodka w naszym bloku. Tobie jednak nie jest do śmiechu. Zdaję sobie sprawę, że facet przy moim wzroście może trochę ważyć i być ogromnym ciężarem dla takiej drobinki jak Ty.
   Nie wiem jakim cudem udaje Ci się dotransportować mnie do łóżka. Nerwowo ściągasz ze mnie ubrania pozostawiając mnie w samych bokserkach, bo nie chcesz, żeby rano mnie wszystko bolało.

   Widzę Twoją uśmiechniętą twarz nad sobą. Jesteś taka, jak byłaś kiedyś. A może to tylko złudzenie spowodowane grasującym wciąż w moich żyłach alkoholem?
   Świeci słońce, a więc wykluczam możliwość, że to tylko moja wyobraźnia, chyba, że jesteś moim snem… Taka jak kiedyś, najcudowniejsza.
   Każdy ruch jest dla mnie ogromnym bólem, ale wiem, że miałaś rację, że śpiąc w jeansach będę odczuwał jeszcze większy dyskomfort, dlatego jestem Ci obrzydliwie wdzięczny za to, że pozbawiłaś mnie w nocy ciuchów.

   Tydzień za tygodniem mija tak samo. Kłócimy się, rzucamy wszystkim, ba! Już prawie nie mamy nic do tłuczenia. Po wszystkim wychodzę z domu i zatracam się w trunkach alkoholowy. Ty stajesz się na moment inna. Potem jednak wszystko wraca do normy.   

2 komentarze:

  1. Jestem:D I tak się zastanawiam o co chodzi Martynie;) Buź;* Zapraszam jeszcze do siebie na pechową 13;) http://lotneszczescie.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Twoje opowiadanie jest nietypowe, bardzo oryginalne, inspirujące, naprawdę. Czytam te rozdziały po kilka razy, a potem długo je analizuję i o nich myślę, co jest w ogóle ewenementem, bo raczej nie poświęcam temu tak wiele czasu. A jednak. Pisz dalej, bo wychodzi Ci to fantastycznie!:)

    OdpowiedzUsuń